Pod nagimi stopami czuła potłuczone szkło. Ostre kawałki
raniły jej skórę. Pewnie szła przed siebie nie zważając na stróżki krwi
pozostawiane na ciemnej, pustej ulicy. Otaczały ją dziesiątki drzew. Nie
myślała o niczym. Nie wiedziała gdzie jest ani co robi. Ubrana była w kiedyś
białą, satynową koszulę nocną. Teraz, szaro-czerwoną, podartą koszulę nocną. Z
dłoni spływała jej krew, w kącikach ust już zaczęła krzepnąć. Włosy miała
potargane i mokre od lepkiej, ciemno czerwonej cieczy. Oczy miała nieprzytomne
i spuchnięte od płaczu. Powoli traciła siły, była coraz słabsza. Nogi stawały
się coraz cięższe. Kawałki potłuczonych luster coraz ostrzejsze. Oddech stawał
się coraz płytszy. Próbowała iść dalej, nie wiedziała dokąd podąża, nie
wiedziała co ma robić. Do oczu zaglądał jej świecący pojazd. Blask księżyca
oświetlał jej drogę. Kolejna łza zmyła krew z policzka. Zatrzymała się. Stała
nad brzegiem ogromnej, rwącej rzeki. Odwróciła głowę i spojrzała na drogę pełną
kawałków potłuczonych luster, butelek i naczyń. Spuściła wzrok na swoje brudne
i zakrwawione stopy, nadal tkwiło w nich bardzo dużo błyszczących drobinek. Nie
chcę stąpać po kawałkach potłuczonego szkła – pomyślała i zrobiła mały krok do
przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz