Biorę do ręki zardzewiały skalpel. Trzymając go w prawej
dłoni, ostrzem przypieram do klatki piersiowej. Pojawia się kropla krwi. Tnę
wzdłuż, zatrzymuję się koło miednicy. Leżę nago w morzu krwi. Włosy lepią się
do drewnianej podłogi. Skalpel przestaje być mi potrzebny. Wkładam go do ust, i
przełykam. Dłońmi rozszerzam ranę. Pojawia się coraz więcej krwi. Wkładam ręce
do środka, jelita oplatają palce, żebra kaleczą nadgarstki a paznokcie wbijają
się w żołądek. Nie mogę znaleźć tego, czego szukam. Pokaleczone dłonie chwytają
wszystkiego. Wątroba, śledziona, trzustka. Strych jest wyjątkowo cichy, w
oddali znajdują się zakurzone, stare meble, okno zabite równie starymi deskami.
Drzazgi łaskoczą pośladki. Ciało wykrzywia się, plecy się unoszą a nogi zaczynają
wierzgać. Dłonie posuwają się w górę. Płuca. Trzymam je w dłoniach i powoli
zgniatam. Serce… Przedzieram się przez worek osierdziowy i w końcu trzymam w
dłoniach cel swojej wyprawy. Dreszcze przechodzą przez moje ciało. Ogromne łzy
spływają po policzkach. Ciałem zawładnęła nirwana, a ja czuję się szczęśliwa
jak nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz