Liście już spadły, coraz wcześniej zachodzi słońce, rano
zauważalny jest własny oddech a dłonie zaczęły przymarzać. Idąc krętą uliczką,
pełną liści można się zaplątać i upaść. Można, podhaczyć się o wystający
kamień, potknąć o własny but czy własne myśli. Szurając butami między myślami,
można natknąć się na coś na czym się całkowicie wyłożysz. Jedna z sznurówek
zakleszczy się między paroma zdarzeniami i leżysz. Ciągniesz z całych sił ale
wszystko na nic. Wpadasz coraz głębiej, coraz więcej myśli przyduszasz
podeszwą. Nie chcesz tego, ale już za późno. Przez lata chodziłeś na palcach,
starannie wiązałeś sznurówki, zważałeś na każdy najmniejszy krok. Chwila nie
uwagi – leżysz. Znajdujesz się w tym samym punkcie co cztery jesienie temu. Uświadamiasz
sobie, że od tamtej jesieni nic się nie zmieniło. Może trochę więcej
zmarszczek, trochę więcej przeżyć, trochę więcej wspomnień. Ale co to zmienia?
Cofasz się. Z każdym potknięciem cofasz się do zdarzenia o którym próbujesz
zapomnieć, do zdarzenia które nie pozwala ci spać, do zdarzenia które usiłujesz
zasypać milionem innych ważnych spraw. Jesień to podła i bardzo podstępna pora.
Patrzysz przez okno – świeci słońce, nie bierzesz czapki a za godzinę wracasz z
mokrą głową wyklinając pod nosem. Jesień
to podła i bardzo podstępna pora. Masz wrażenie, że dawne wspomnienia już nie
wrócą, że już dawno to zdeptałeś a za godzinę ślęczysz nad własnym cieniem
rozpadając się od środka. Nie wiesz co
robić a za chwilę nastanie zima…
wtorek, 27 listopada 2012
czwartek, 22 listopada 2012
Kubek
Z kubkiem gorącej herbaty, wspięłam się na swój maleńki parapet.
Wyciągnęłam nogi na dach. Było już bardzo późno. Księżyc znajdował się w
pełni, a gwiazdy świeciły wyjątkowo mocno. Mimo sporego wiatru, który
bawił się moimi włosami, lipcowa noc była ciepła. Wpatrując się w
gwiaździste niebo myślałam o wszystkim i o niczym. Tysiące myśli
przeczesywały mój malutki mózg. Wszystkie zmysły były wyostrzone do
granic możliwości. Upiłam łyk herbaty. Wiatr przybierał na sile.
Spadająca gwiazda zwróciła moją uwagę. Teraz jak przystało na normalnego
człowieka powinnam pomyśleć życzenie. Zamknęłam oczy. Chcę... być szczęśliwa. Podniosłam
powieki i znów patrzyłam w czarne, zapunktowane niebo. Herbata była
już prawie zimna. Na ulicach panowała cisza. Zauważyłam ze zrywa się
burza. Nie boję się. Burza jest wyjątkowo malownicza. Pusty już kubek,
wciąż trzymałam w dłoniach. Błysnęło, naczynie wyleciało mi z rąk i
rozbiło się na miliony drobnych kawałków. Dokładnie w tym samym momencie
spełniło się moje życzenie. Zobaczyłam swoje szczęście. Stało z zadartą
głową do góry, wpatrując się we mnie swoimi niebieskimi oczami,
uśmiechając się jak nigdy.
poniedziałek, 19 listopada 2012
Zarost
A ja tam lubię twój zarost. Lubię kiedy drapiesz mnie nim po policzku, gdy mówisz, że już jest za długi i nie wyglądasz dobrze. Lubię dotykać cię po niezupełnie gładkim policzku uśmiechając się i mówiąc, że wyglądasz tak młodo. Uwielbiam mówić, ze jak zwykle byłeś niedokładny bo pewnie się śpieszyłeś, i wtedy zawsze mówisz, że przecież masz złe światło w łazience. Później jak zwykle kładziemy się na moim łóżku a ty robisz te zakochane oczy wpatrując się we mnie kiedy śpię. Całujesz mnie w czoło i nos, czuję twój zarost. Przytulasz się tak mocno jakby świat miał przestać istnieć a ja mam ochotę gładzić cię po twarzy. Zdecydowanie wolę kiedy masz zarost, w końcu między nami zawsze coś musi drapać.
czwartek, 8 listopada 2012
Myśli
Rozczesując myśli ciągle napotykała się na kołtuny i
zgrubienia. Cały czas czuła posklejane fragmenty których nie dało się żadnymi
siłami rozczepić. Próbowała je rozmoczyć łzami ale tylko coraz bardziej
nasiąkały i puszyły się. Stawały się coraz bardziej poplątane, coraz dłuższe.
Ciągle rosły. Czasami ktoś próbował obciąć jej parę kosmyków lecz nikomu się to
nigdy nie udało. Myśli rosły z każdym dniem, z każdym dniem robiły się grubsze
i gęstsze, z każdym dniem coraz cięższe do okiełznania. Wchodziły jej do oczu,
uszu i nosa, z biegiem czasu zaczęły oplatać jej szyje i powoli zaciskać się.
Nie pozwalały jej zaczerpnąć powietrza, nie pozwalały jej zapomnieć. Codziennie
próbowała farbować i czesać myśli co zawsze kończyło się rozmoknięciem. Myśli nigdy
nie wyschły. Z każdym dniem były coraz gorsze.
sobota, 3 listopada 2012
Paryż
Przemierzała już kolejną, paryską kamieniczkę. Powoli
spacerowała między starymi budynkami. Wąska, kamienista droga, latarnie
zaglądające do okien, kwiaty bezwładnie zwisające z parapetów. Blask latarni
oświetlał jej drogę. Między budowlami wyłaniała się ogromna, pięknie oświetlona
wieża. Mimo później pory, szła powoli. Otaczały ją miliony wspomnień,
doświadczeń i myśli.
Obydwoje pośpiesznie biegli przed siebie. Ciągnął ją za sobą
jakby już nie mógł się czegoś doczekać. Głośno śmiali się a ona całą sobą chłonęła
otaczający ją nowy świat. Nagle zorientowała się, że stoją u stóp wieży Eiffla.
Uniosła głowę do góry i zamknęła oczy. Czuła się szczęśliwa. Otwierając oczy
zobaczyła, że stoi naprzeciwko niej i szeroko się uśmiecha. Włożył rękę do
kieszeni i miała wrażenie, że czegoś pośpiesznie szuka. Popatrzył jej w oczy po
czym uklęknął.
-Wyjdziesz za mnie? – powiedział, wyciągając przed siebie
srebrny pierścionek.
Zamarła. Widziała tylko jego niebieskie oczy. Nie widziała
już pięknej budowli. Nie zwracała uwagi na tłumy ludzi zerkających w ich
stronę. Nie zważała na czerwone tulipany w których się znajdowali. Niebieskie
oczy patrzyły na nią z niewyobrażalną miłością. Poczuła, że do oczu ciskają się
gorące łzy.
Nagle znalazła się pośród tych samych tulipanów. Ogromny żal
i smutek targał jej ciałem. Uniosła prawą, pomarszczoną dłoń. Na serdecznym
palcu widniał srebrny, stary już pierścionek. Uniosła głowę do góry i ponownie
zamknęła oczy…
Subskrybuj:
Posty (Atom)