Liście już spadły, coraz wcześniej zachodzi słońce, rano
zauważalny jest własny oddech a dłonie zaczęły przymarzać. Idąc krętą uliczką,
pełną liści można się zaplątać i upaść. Można, podhaczyć się o wystający
kamień, potknąć o własny but czy własne myśli. Szurając butami między myślami,
można natknąć się na coś na czym się całkowicie wyłożysz. Jedna z sznurówek
zakleszczy się między paroma zdarzeniami i leżysz. Ciągniesz z całych sił ale
wszystko na nic. Wpadasz coraz głębiej, coraz więcej myśli przyduszasz
podeszwą. Nie chcesz tego, ale już za późno. Przez lata chodziłeś na palcach,
starannie wiązałeś sznurówki, zważałeś na każdy najmniejszy krok. Chwila nie
uwagi – leżysz. Znajdujesz się w tym samym punkcie co cztery jesienie temu. Uświadamiasz
sobie, że od tamtej jesieni nic się nie zmieniło. Może trochę więcej
zmarszczek, trochę więcej przeżyć, trochę więcej wspomnień. Ale co to zmienia?
Cofasz się. Z każdym potknięciem cofasz się do zdarzenia o którym próbujesz
zapomnieć, do zdarzenia które nie pozwala ci spać, do zdarzenia które usiłujesz
zasypać milionem innych ważnych spraw. Jesień to podła i bardzo podstępna pora.
Patrzysz przez okno – świeci słońce, nie bierzesz czapki a za godzinę wracasz z
mokrą głową wyklinając pod nosem. Jesień
to podła i bardzo podstępna pora. Masz wrażenie, że dawne wspomnienia już nie
wrócą, że już dawno to zdeptałeś a za godzinę ślęczysz nad własnym cieniem
rozpadając się od środka. Nie wiesz co
robić a za chwilę nastanie zima…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz